sobota, 19 lutego 2011

Kuryzm domowy

Kurcze... Lubię to... Normalnie polubiłam być kurą domową. Daleko mi do pedanterii i szorowania sreber rodowych (inna sprawa, że dysponuję jedną srebrną łyżeczką). Ale lubię jak dom pachnie świeżo pieczonym chlebem (w chwili jak to pisze pachnie bułeczkami orkiszowymi, które właśnie wyjęłam z piekarnika). Lubię świadomość, że wiem co jemy. Że w salonie wiecznie suszy się pranie, bo tam najcieplej od kominka. Że mam czas na zabawę z dziećmi. Że dobrze mi w domu...
Tak mi się poukładało w życiu, że wszytko wyszło we właściwym czasie. Gdyby taka sytuacja dopadła mnie jak miałam 20 lat, klęłabym na czym świat stoi, że wszyscy się bawią, a ja biedna siedzę w domu i zmieniam pieluchy. Dlatego cieszę się niezmiernie, że wyszło tak jak jest. 
Chcę rzecz jasna wrócić do pracy, rozwijać się również poza domem. Najlepiej w czymś co lubię - fotografia, antropologia. Ale tytułowy kuryzm domowy chyba wszedł mi już w krew. Kiedyś było mi obojętne co i jak jadam. Ładne od święta, grunt żeby dobrze smakowało. Teraz lubię jeść smacznie, ale i ładnie. Staram się by przy okazji było zdrowo. Przez ostatni miesiąc wpadłam w nawyk czytania etykiet - składu. Ło matko, ale świństwa jadłam przez całe życie. No jasne że nie uniknę tego wszystkiego, ale mogą zmniejszyć. Ostatnio szybciej, łatwiej i taniej było mi upiec pieguski dla gości niż iść po nie do sklepu. Do tego były smaczniejsze i na pewno zdrowsze. Więc wolę karmić dzieci ciasteczkami by mama, niż takimi które mają więcej E niż mąki. 
Od kiedy wyremontowaliśmy kuchnię uwielbiam w niej być. Gotować, piec, wciągać Szymka w gotowanie, niedługo pewnie przyjdzie też kolej na Zuzkę.  Starej kuchni nie cierpiałam.
Jak zaczynałam blogować kulinarnie, to początkowo nie czułam się zbyt pewnie. Raczej naśladowałam, szukałam przepisów już sprawdzonych przez innych. Rzadko improwizowałam z przepisami na bloga, bo dla domowników często robiłam i robię coś z głowy. Teraz coraz częściej dzielę się tym, co wymyślę sama. Szukam dalej, oglądam, ale staram się do każdego przepisu wnieść choć troszkę siebie. I coraz częściej robię coś sama od podstaw. Na czuja. Tak powstały dzisiejsze bułeczki orkiszowe.

Składniki:
300g pełnoziarnistej mąki orkiszowej
100ml mleka do 1,5%
20g świeżych drożdży
100g jogurtu 1,5%
łyżeczka oliwy
1 łyżeczka fruktozy
1 łyżeczka soli


Wykonanie:
Drożdże skruszyłam do mleka i dodałam łyżeczkę fruktozy. Zostawiłam je w spokoju na 15 minut. Wymieszałam resztę składników w misce i wlałam do nich drożdże. Zagniotłam sprężyste gładkie ciasto. Odstawiłam do wyrośnięcia na 1,5-2 godziny. Po tym czasie podzieliłam ciasto na dwie części. Do jednej dodałam zioła (oregano, bazylię, zioła prowansalskie), drugą zostawiłam neutralną - żeby móc zjeść je chociażby z dżemem. Z każdej części uformowałam po 3 bułeczki. Ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i odstawiłam do wyrośnięcia na 30-40 minut. Po tym czasie piekłam je w 200C przez 20 minut.

2 komentarze: